Pracuję w sądzie. Od dwudziestu lat.
Jestem jak mówią bardzo
surowym sędzią,
ale jestem sprawiedliwy no i nieprzekupny.
W ciągu tych
lat ogłaszam różne wyroki, często skazujące.
Na miesiąc, 10 lat albo na
dożywocie.
Byłem ostrożny i sumienny i oczywiście obiektywny...
Wczoraj
byłem w szpitalu. Po raz szósty w tym roku.
Lekarz powiedział, że sprawa
jest beznadziejna.
Nie mam żadnych szans na wyleczenie.
Został mi rok,
może trzy lata, a może tydzień.
W moich aktach zapisano – nieuleczalnie
chory.
Oto mój wyrok.
Jestem skazany na śmierć.
Obrońcy mi nie przyznano...
Jezu bardzo Cię teraz potrzebuję.
Pomóż mi zaakceptować to skazanie.
Pomóż mi przyjąć mój wyrok tak jak Ty przyjąłeś Swój:
bez szemrania,
złorzeczenia i buntu.
Daj mi odwagę.
Pomimo wszystko.
Zawsze.
Stoję dziś przed wami i mówię tę spowiedź, wam się spowiadam.
Na początku mego kapłaństwa miałem wiele chęci i zapału. Angażowałem się we
wszystko i ze wszystkimi.
Czułem się taki akceptowany.
Dziękowałem Bogu
za wszystko; za każdy dzień i każdego człowieka.
Potem stało się ze mną coś dziwnego.
Zaczęło mnie drażnić, że tyle
czasu poświęcam innym.
Denerwowały mnie ich problemy, ich słabości.
Miałem dosyć ludzkich krzyży.
Zacząłem unikać wszystkich i wszystkiego.
I pewnego wieczoru stała się rzecz prosta, ale dla mnie znacząca. Gwóźdź!
Wypadł ze ściany.
To, co ten gwóźdź trzymał znalazło się na podłodze.
Domyślacie się o co chodzi.
Krzyż spadł ze ściany.
Podniosłem Go i
wróciłem do początku,
wróciłem do Chrystusa,
który bierze krzyż na Swe
ramiona.
Warto czasem wziąć cierpienie,
którego można uniknąć,
warto z
miłości wyrzec się swego czasu, swych potrzeb, dóbr.
Znacie to uczucie?
Temu, co zdarza się po raz pierwszy w naszym życiu
przypisujemy
duże znaczenie.
Najpierw przez pierwsze wydarzenia poznajemy świat,
później wpływamy na jego losy.
Pierwsza miłość,
pierwsza wypłata.
Kiedy
po raz pierwszy upiłem się do utraty przytomności
nie wiedziałem, że to
będzie początek mojego nałogu...
- Co robisz?
- Piję...
-
Dlaczego pijesz?
- Żeby zapomnieć...
- O czym zapomnieć?
- Że się wstydzę...
-
Czego się wstydzisz?
- Że piję...
Rozumiem Cię Maryjo.
Też jestem matką.
Wydaje mi się, że wiem co
wtedy czułaś.
Wiem, choć nie straciłam syna, lecz dopiero go otrzymałam.
Mieszkamy teraz w Domu Samotnej Matki...
Tak wyszło...
Często myślę
o Tobie...
Wyobrażam sobie Twoje opuszczone, bolejące serce,
ale przecież
pełne miłości.
Wiesz Maryjo w tym jesteśmy do siebie podobne!
Moje serce też
cierpi,
ale teraz ma dla kogo bić.
O słyszysz jak krzyczy?
Jest głodny!
Kończę już.
Jeszcze się odezwę.
Do usłyszenia Mamo...
Nie pracuję jako wolontariusz tylko dlatego,
że na chrzcie
otrzymałem imię Szymon.
Wymowne imię prawda?
Szymon pomógł nieść krzyż.
Czasem myślę, co on wtedy czuł.
Bunt?
Może nienawiść do żołnierzy,
którzy bili i kopali jego współbrata.
A może złość i zniechęcenie,
że
wyrywają go z jego spokojnego życia między domem a polem.
Panie nie pozwól mi zapomnieć,
że wypełniając każde zadanie służę
przede wszystkim Tobie.
Chcę widzieć Ciebie w innych.
Proszę o to ja – współczesny Szymon.
Jestem na drugim roku Akademii Sztuk Pięknych.
Kierunek malarstwo.
Zawsze byłam osobą wierzącą.
W czasie liceum należałam do Oazy.
I wszystko było takie proste...
Kiedy zaczęłam studiować pojawił się pewien problem...
Moi znajomi
z roku nie chodzili przeważnie do kościoła,
często kpili z niego i
ludzi wierzących.
Ukryłam swoje przekonania.
Nie przestałam chodzić do
kościoła,
ale też nie przyznawałam się do swej wiary.
Bałam się, że mnie
wyśmieją,
nie będą się ze mną spotykać...
Ostatnio na zajęciach z rysunku profesor poprosił
abyśmy
naszkicowali coś, co jest dla nas w życiu najważniejsze,
coś, w co
głęboko wierzymy...
Chciałam narysować twarz Chrystusa, naprawdę chciałam...
ale nie
starczyło mi sił...
nie miałam odwagi...
Teraz siedzę w domu i próbuję Cię narysować Panie,
ale nie umiem.
Gdzie się ukryłeś?
Chcę widzieć Twoje oblicze,
chcę je narysować...
Ale nie ma Cię w mojej wyobraźni. Nie ma.
Gdzie się ukryłeś???????
Mam takie dziwne imię.
Moi rodzice byli zawsze zafascynowani
judaizmem.
A nazwali mnie Barabasz.
Głupie imię. Nie wiem co to znaczy.
W budzie miałem przez to straszne problemy.
Kumple się nabijali.
Ale nie
o tym chciałem mówić.
Chciałem mówić o celu tego życia oczywiście!
No więc kasa!
To jest moja recepta na życie!
Dobre, co?
Też o tym myślicie,
no bez ściemy.
Każdemu o to chodzi.
Ze mną jest jednak trochę inaczej.
Ja chcę mieć szmal,
ale nie chce mi się pracować.
Co mi zostaje?
Muszę
kraść!
I nie mam wyrzutów sumienia.
Każdy orze jak może.
Ostatnio była
niezła akcja. Zrobiliśmy mały skok na sklep,
ale wsadzili za kratki
niewinnego sprzedawcę,
bo właściciel sklepu powiedział, że to jego
sprawka.
Niezły przekręt, co?
Marta i ja znamy się od dziciństwa.
Zawsze byłyśmy przyjaciółkami.
Takimi na śmierć i życie.
Ja pierwsza wyszłam za mąż.
Marta była moim
świadkiem.
Potem urodziłam dziecko. Chłopca.
Byłam taka szczęśliwa!
Trzy
dni po narodzinach Mikołaja lekarze powiedzieli,
że dziecko ma dziurawe
płuco i brakuje mu jednej komory serca. Zadzwoniłam do Marty.
Przyjechała.
Płakałyśmy razem chyba ze dwie godziny.
"Dlaczego tak się
stało?" mówiła Marta,
"dlaczego ciebie to spotyka?"
Ja też zadawałam sobie
te pytania.
"Zrobię wszystko dla ciebie i Mikołaja.
Zdobędę pieniądze,
zrobimy operację,
wszystko się ułoży" zapewniała mnie moja przyjaciółka.
Minęło pół roku!
Pełne łez i nadziei.
Sytuacja była krytyczna.
Mikołaja
czekała poważna operacja.
Potrzebował też dawcy krwi.
A grupę miał
rzadką AB RH +.
Trudno znaleźć dawcę!
Ale Marta, przecież ona ma taka
grupę krwi!
Zadzwoniłam szybko.
"Wybacz, ale nie mogę! To zbyt wielkie
ryzyko.
Wiesz, jaka to rzadka grupa krwi,
a jeśli mnie się coś stanie
podczas przetaczania
to kto mnie wtedy uratuje?
To zbyt wielkie ryzyko."
Oto, co usłyszałam od przyjaciółki, która jeszcze niedawno
ze łzami w
oczach zapewniała
mnie o swej pomocy...
Cóż nie chcę jej osądzać, ale...
Przywieźli mnie tutaj dziś rano.
Leżałem na dworcu deptany przez
przechodniów.
Byłem na głodzie!!
Zwijałem się z bólu!
A ludzie mijali
mnie obojętnie...
Nie mam pretensji...
Sam sobie byłem winien.
Ktoś jednak
zadzwonił po karetkę
i uratował mnie telefonem.
Nie wiem co będzie dalej.
Czy przestanę brać?
Nie wiem.
Boję się,
że za chwilę znów będę potrzebował nowej działki.
Jezu wiem, że Twój upadek był inny niż mój,
ale proszę Cię,
kiedy
będziesz się podnosił z niego
chwyć za rękę także i mnie,
bo sam nie
potrafię powstać!!!
Wychowałam się na ulicy.
Na niej żyłam, pracowałam.
Jako...
domyślacie się jako kto...
Codziennie miałam innego mężczyznę.
Zarabiałam dużo.
Ja uliczny śmieć żyłam całkiem nieźle...
Ale nie będę
wam więcej opowiadać...
Chcę zapomnieć tamte poniżenia.
Pragnę wam
jednak jedno powiedzieć:
niewiele potrzeba żeby obnażyć człowieka
i
obedrzeć go z godności.
Nie potrzeba do tego wielkich czynów.
Czasem
wystarczy tylko małe słowo.
Lata spędzone na ulicy pokazały mi,
że
człowiek często zdobywa swoją godność kosztem drugiego. Rozumiecie,
godność za godność!
Kiedy ktoś będzie mały to ja będę wielki.
Na każdym
kroku poniżamy innych, by umocnić siebie!
Po co??
Uważajcie proszę, bo tak łatwo zniszczyć człowieka...
To, o czym chcę wam powiedzieć
może się wydać banalne i naciągane.
Ale nie bagatelizujcie tego.
W czasie wakacji pojechałem na wycieczkę do
Ziemi Świętej.
Nie z pobudek religijnych
- po prostu z ciekawości.
Pewnego dnia zwiedziliśmy Bazylikę Grobu Pańskiego.
I doszliśmy do
Golgoty.
Nikt ni uklęknął.
A było z nami tylu wierzących.
Błyskały
flesze,
ktoś leniwie żuł gumę,
przewodnik coś opowiadał.
Nagle uklęknąłem,
to, co dawniej nie miało znaczenia:
krzyż, gwoździe wbite w
przeguby,
stopy zakrwawione nabrały sensu.
Nie wiem co powaliło mnie na
kolan.
Obojętność innych?
A może pytanie: I to dla mnie???
Powiem wam kim jestem,
ale nie śmiejcie się jak często inni na
ulicy.
Ci nazywają takich jak ja mongołem.
Albo korki!
To nie jest
przyjemne.
A ja mam na imię Piotr, tak jak ten apostoł.
Wiem różnie się
od was, ale czy jestem gorszy?
Najgorsze jest to, że często,
kiedy
chcecie się wzajemnie obrazić
mówicie ty muminie, albo coś w tym rodzaju...
Nie mam przyjaciół,
kto się zaprzyjaźni z Downem!
Jezu...
Kiedy Ty umierałeś na krzyżu
też byłeś samotny i opuszczony.
Wszyscy się od Ciebie odwrócili.
Oprócz Matki i kilku wiernych słuchaczy.
Ale przez tą samotność otworzyłeś nam niebo!
Wielkie to dla mnie
pocieszenie.
A jeśli czasem trochę płaczę
Ty każdą łzę zbierasz Swą dobrą dłonią.
I już nie jestem sam!
Dzięki za wszystko!!!!!!!!
Czy kochałam mojego ojca?
Nie wiem.
Dużo pił, krzyczał,
bil mnie i
mamę.
Kiedy miałam 15 lat uciekłam z domu
i nigdy już tam nie wróciłam.
Nienawidziłam ojca ze wszystkich sił.
Po siedmiu latach dowiedziałam się,
że jest z nim bardzo ciężko.
Po wielu wahaniach wróciłam do domu.
To był jego ostatni dzień życia.
Tak
jakby czekał na mnie,
na moje przebaczenie.
Kiedy umarł dotykałam jego
zimnego ciała i nieruchomej twarzy.
W nocy modliłam się nad jego ciałem.
Byliśmy tylko we dwoje – on i ja.
Ojciec i córka.
I mimo całego zła,
jakie mi wyrządził,
dziękowałam Bogu, że mogę się przy nim modlić
i
towarzyszyć mu w jego ostatniej podróży.
Bóg dał mi odwagę do przyjęcia tego,
czego bałam się
i o czym
myślałam, że mnie przerasta....
Oto kolejny dzień w Domu Starców.
Jest tu miło i przyjemnie.
Dbają
o nas.
Ale mimo wszystko człowiek wciąż myśli o śmierci.
To już niedługo.
Za chwilę grób.
Całe życie za mną.
Ciekawe życie...
Tak zawód aktora jest bardzo ciekawy.
Pogoń za sukcesem, pieniędzmi,
wrażeniami.
Ludzie mnie uwielbiali,
tysiące rozdanych autografów,
setki
nakręconych filmów.
Co z tego zabiorę na tamten świat: mój samochód,
festiwalowe nagrody, recenzje z gazet, pieniądze, sławę?
Nie!
Nie
zmieszczą się tam!
Tylko serce przejdzie przez wąski korytarz śmierci.
Boże!
Jaki jestem pusty kiedy odpadają ode mnie
te wszystkie światowe
błyskotki.
Czy znajdziesz we mnie choć kawałek miłości?
Proszę bądź
miłosierny!
Cudowne Boże Narodzenie
Piękne
życzenia na każdą okazję
Wszystko o przyjaźni
Rozrywka
dla Ciebie
Nasze
intencje i modlitwy
Cudowny
balsam dla duszy
Piękne
cytaty i aforyzmy
Nasze
wiersze - Debiuty
Czy przyglądałeś się kiedykolwiek dzieciom bawiącym się na karuzeli?
Albo przysłuchiwałeś się
spadającym kroplom deszczu na ziemię?
Tropiłeś radośnie fruwającego motyla albo obserwowałeś zachód słońca?
Lepiej zwolnij swoje tempo,
Nie tańcz za szybko,
bo życie jest zbyt krótkie,
muzyka nie trwa wiecznie.
Czy jesteś zabiegany całymi dniami, wiecznie zajęty?
Jeśli zadajesz pytanie
"Co słychać?",
czy masz chwilę
żeby usłyszeć odpowiedź?
A wieczorem gdy wyciągniesz się już w łóżku po całym dniu, czy myślisz o
tysiącu różnych sprawach, które plączą ci się po głowie i które trzeba załatwić?
Lepiej zwolnij swoje tempo,
Nie tańcz za szybko,
bo życie jest zbyt krótkie,
muzyka nie trwa wiecznie.
Czy mowiłeś swojemu dziecku
"Zrobimy to jutro"
i w pośpiechu nawet nie zauważyłeś jaką ogromną przykrość mu sprawiłeś?
Czy straciłeś już kontakt z przyjacielem, pozwoliłeś umrzeć przyjaźni, bo nigdy nie miałeś czasu żeby zadzwonić i spytać jak leci?
Lepiej zwolnij swoje tempo,
Nie tańcz za szybko,
bo życie jest zbyt krótkie,
muzyka nie trwa wiecznie.
Gdy tak biegniesz szybko
żeby gdzieś zdążyć,
tracisz połowę przyjemności
z dotarcia tam dokąd biegniesz.
Kiedy codziennie się tak zamartwiasz i ciągle gdzieś gnasz,
to tak jakbyś wyrzucał prezent, którego nawet nie zdązyłeś otworzyć.
Życie to nie wyścig.
Lepiej zwolnij swoje tempo,
znajdź chwilę żeby posłuchać muzyki zanim się skończy piosenka